Kenia – niedostępna kraina gdzieś hen, na czarnym lądzie. To już melodia minionej epoki w dziejach turystyki. Od jakiegoś czasu ten egzotyczny kraj znajduje się w czołówce pod względem ilości zapytań w biurach podróży. I choć przed wyjazdem przyda się kilka uwag natury praktycznej, to naprawdę nie trzeba być zaprawionym w błocie i wietrze niestrudzonym wagabundą, żeby Kenią zachłysnąć się ze skutkiem nieodwracalnym.
Nairobi, miłośnikom literatury kojarzy się natychmiast z upojnymi klimatami „Pożegnania z Afryką” czy „Białej Masajki”, tymczasem powszechny jest pogląd, że to najniebezpieczniejsze miasto świata. Warto o tym pamiętać i nie zapuszczać się po zmroku w odludne zakamarki stolicy. Jeśli nie zdecydujesz się zatrzymać w jednej z bardziej eleganckich części stolicy, mogą zaskoczyć cię kraty, przez które w miejscowej jadłodajni będziesz składał zamówienie. Oczywiście ostrożność nie powinna przeradzać się w paranoję, ponieważ większość Kenijczyków to niezwykle uprzejmi ludzie. Pełne uroku „Hakuna matata!” („Nic się nie martw!”) nawet podczas krótkiego pobytu usłyszysz tutaj przynajmniej kilkanaście razy. Bo mimo że z naszego europejskiego punktu widzenia powodów do trosk tutejsi mogliby mieć sporo, czas w Kenii płynie radośnie i raczej leniwie.
Podstawowym posiłkiem Kenijczyków jest czerwone mięso w każdej postaci. Dlatego podczas wizyty w stolicy po prostu nie możesz ominąć restauracji, w której uraczą się tutejszym daniem głównym. Z mięsnych atrakcji w Nairobi słynie restauracja Carnivore. Już z chwilą przekroczenia jej progu masz wrażenie, że oto znalazłeś się w istnym piekle: wędrując do stolika mijasz potężne grille i piece, z których kopci się niemiłosiernie, a wszystko w dziesiątkach odcieni krwawej czerwieni. Siadasz więc i zamawiasz. Warto zdecydować się na jednorazową zapłatę za konsumpcję do syta bez ograniczeń: czekają steki wołowe, baranina z rusztu, mięso kozie, ze strusia i z zebry – albo potrawki z mięsa krokodylego.
Do obowiązkowych punktów w Nairobi należy oczywiście turystyczna klasyka: budynek parlamentu, mauzoleum M.J. Kenyatty, centrum konferencyjne, ratusz i uniwersytet. Jeśli jednak możesz stolicy poświęcić jeszcze chwilkę, zajrzyj koniecznie do Giraffe Center. Serca przeciwników ogrodów zoologicznych zapewne uspokoi fakt, że nie jest to zoo, ale pielęgnacyjna placówka mająca za cel przywrócenie naturze do niedawna zagrożonej żyrafy Rotschilda. Istnieje kilka gatunków żyraf, które wprawne oko rozróżnia obserwując układ plamek na ciele zwierzęcia – na przykład żyrafa Rotschilda ma zarysowane na całym ciele plamy o nieregularnej powierzchni, o brzegach mniej postrzępionych niż u żyrafy masajskiej.
Jeśli należysz do osób, które lubią cofnąć się w czasie i znaleźć dokładnie w tych miejscach, w których rozgrywało się coś istotnego, z pewnością zechcesz wybrać się na wycieczkę za miasto, do Muzeum Karen Blixen. Jest to autentyczny dworek, w którym przez 14 lat mieszkała pisarka – kręcono tutaj też sceny do „Pożegnania z Afryką”, a w jednym z pokoi stoją buty, które na planie miała grająca główną bohaterkę Meryl Streep.
Większość wypraw organizowanych do Kenii akcentuje jednak nie tyle atrakcje oferowane przez stolicę, ile safari z aparatem fotograficznym w ręku. Po wielu latach zakazu polowań, zwierzęta tutaj są ufne, więc masz dużą szansę na świetne ujęcie, choć jeśli zaopatrzysz się w teleobiektyw, tym lepiej dla Twoich wspomnień. Bywa, że busik z otwieranym dachem, który wynajmiesz tutaj od razu z kierowcą, zatrzymuje się cichutko tuż przy rozpostartym na grzbiecie w beztroskim geście ciele sytego lwa – ale czasem tylko z daleka zobaczysz płynące przez sawannę szyje stada żyraf, co zresztą na tle zachodzącego słońca ma wręcz pocztówkowy urok. Proponowana trasa wiedzie przez miasteczko Narok do lodgy w Masai Mara. Już sam nocleg w lodgy zapewnia ekscytujące wrażenia. Lodge to afrykańskie domki, zaopatrzone w chroniące przed malarycznymi komarami moskitiery – schludne i przyjemne. Stoją często pośrodku sawanny, więc jeśli po kolacji zechcesz się przejść, to już obok domku możesz trafić na strażnika z bronią „tak na wszelki wypadek”, ponieważ domki niekoniecznie są odgrodzone od wyjącego i tętniącego życia dosłownie kilkaset metrów dalej.
Safari sens ma o zmierzchu lub o świcie – wtedy perspektywy „ustrzelenia” obiektywem zwierzęcia są najlepsze. Bywają przypadki, że turyści chcąc nie chcąc (niektórzy bardziej chcąc, a inni jednak nie chcąc) wpadają na pole śmiertelnej walki lwicy z guźcem, zakończonej bardzo szybko niepokojącą ciszą i już spokojnymi ruchami drapieżnika nad ciałem ofiary. Jeśli wyruszysz przed świtem, możesz napotkać na grupę słoni zebraną u wodopoju. Warto tu przy okazji zaznaczyć, że słoń jest prawdopodobnie jedynym zwierzęciem, które ma świadomość nieuchronnej śmierci, albowiem zwierzę to ucieka na widok czaszki innego słonia. Uwaga na słonie spłoszone: stado nagle czymś zaskoczone rusza biegiem i może na swej drodze stratować busik, z którego chwilę wcześniej w zachwycie podziwiałeś te dostojne istoty.
Wiele wątpliwości budzą tzw. autentyczne wioski masajskie. Czy zgromadzeni w nich ludzie, tańczący w ludowych strojach przed oczami zachwyconych turystów żyją tam na co dzień czy też ściągają gromadnie na popołudnie z innego miejsca pracy i - zrzucając cywilizowane ciuchy - dorabiają sobie do pensji? Cóż, ze stuprocentową pewnością naprawdę trudno się wypowiedzieć odnośnie każdej z tych wiosek na wyrost. Ważne jednak mieć świadomość, że ślub masajski, na który szczęśliwym zbiegiem okoliczności udało się trafić, z dużą dozą prawdopodobieństwa odbędzie się również w dniu następnym i to przy udziale tych samych „państwa młodych”. Wiele tego typu „spontanicznych” imprez niestety jest organizowanych na wyraźne oczekiwanie turystów, a miejscowym pomaga pozyskać środki na codzienne potrzeby. W takim miejscu nie powinieneś narazić się na nieprzyjemności, fotografując ludzi, jednak na co dzień warto o to pytać, bo pstrykając bez konsultacji z obiektem można uświadczyć boleśnie niekoniecznie przyjaznej reakcji (wedle niektórych tutejszych wierzeń, uwiecznienie na kliszy kradnie skrawek duszy).
Nawet jeśli nie masz sentymentalnej duszy, trudno ci będzie pozostać niewzruszonym nad słonym Jeziorem Nakuru. Obfitująca w piękne widoki trasa do tego Parku Narodowego wiedzie wzdłuż krawędzi Rowu Afrykańskiego. Bywa, że kierowca nagle hamuje, wyrywając rozrzewnionych turystów z sielanki malowanej przez widoki za oknem, kiedy znienacka pod koła busu wpełza całkiem dynamicznie olbrzymich rozmiarów wąż – oczywiście znajdujący się pod ochroną. Wieczorem na błękitnawo-różowawej tafli Nakuru gromadzą się w porażającej ilości wdzięczne flamingi, które najwyraźniej zupełnie nic sobie nie robią z drapieżnego i brutalnego skądinąd charakteru kenijskiej przyrody. Zdecydowanie jest to miejsce relaksujące, ale nie daj się zwieść pozorom, kiedy w krajobraz wkomponuje się nosorożec. Może na pierwszy rzut oka przyjazny i niezdarny, w zbyt bezpośrednim kontakcie bywa niebezpieczny, chociaż to bawół szczyci się Ti największą liczbą zabitych co roku ludzi.
Oczywiście atrakcji w Kenii jest mnóstwo, a opracowując własną trasę marzeń warto kierować się nie tylko zasobnością portfela, ale również czasem, jaki chcemy na podróż przeznaczyć i indywidualnymi preferencjami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz